sobota, 11 maja 2013

Rozdział 15.

  Bruno Mars - Marry you
"Jak powietrze,
Jak dziurę w starym swetrze,
Jak drzewo na polanie...
Po porostu kocham Cię, Kochanie."
Bolesław Leśmian "Jak dziura w starym swetrze"

  Jakież było moje zdziwienie, gdy kierowca przywiózł mnie do oddalonego od Warszawy domku. W pobliżu stało jeszcze kilka podobnych budowli.
Po wjechaniu na podwórze dostałam lekkiego stresa. Po co mój Robert mnie tu ściągnął? Czy naprawdę nie mogliśmy spędzić tego wieczoru w naszym mieszkaniu?
  Kierowca pomógł mi wysiąść z samochodu i gestem ręki nakazał iść w stronę werandy oświetlonej dwoma wiszącymi lampami. Gdy dochodziłam już do schodków z drewnianego domu wyszedł uśmiechnięty Lewandowski ubrany w idealnie dopasowany garnitur koloru czarnego.
  - Witaj, skarbie.  - słowa padły z ust mojego chłopaka. Ten mały odcinek drogi, który nas dzieliła, pokonaliśmy w bardzo szybkim czasie by złączyć swoje usta w czułym pocałunku.
  - Nareszcie. - sapnęłam zadowolona - Nawet nie wiesz, jak bardzo się dziś męczyłam. - poskarżyłam się smutnym głosem.
  - Z powodu kaca? - Robert zaśmiał się cicho i oplatając swoją rękę w okół moich bioder wprowadził mnie mnie do środka. Światło było przygaszone.
Weszliśmy do salonu, gdzie pierwszy w oczy rzucił mi się średniej wielkości stolik z nakryciami dla dwóch osób. Atmosferę dopełniały świeczki poustawiane na komodzie i stoliku oraz blask ognia padający z kominka.
  - Doskwierał mi brak twojej osoby obok... Kac w sumie też. - na moje usta wpełzł szeroki uśmiech - Z jakiej okazji ta kolacja tutaj? Nie mogliśmy zostać w mieszkaniu? - zerknęłam na ukochanego, który westchnął.
  - Słoneczko, wszystko w swoim czasie. Okazję poznasz troszkę później...
  - Ale dlaczego nie mogliśmy zjeść u nas w mieszkaniu?
  - Bądź tu romantyczny... - Lewy wywrócił teatralnie oczami - Mam swój powód. - posłał zadziorny uśmieszek, który działał na mnie jak płachta na byka.
  - Mmm.. Kotku - podeszłam do niego i zarzuciłam ręce na jego szyję - Kocham cię bardzo, bardzo mocno. - musnęłam jego wargi - i mam na ciebie wielką ochotę. - powtórzyłam pocałunek z większym zaangażowaniem.
  - Ja też cię bardzo kocham. - wyszeptał po oderwaniu się od moich ust - A co do twojej ochoty to... Bądź cierpliwa, Maju. Wszystko w swoim czasie. - zwinnie wyrwał się z mojego uścisku, chwycił moją dłoń i doprowadził do stolika. Odsunął mi krzesło, bym mogła usiąść i nalał nam wina. Sam zajął zaraz swoje miejsce - Za nas. Byśmy byli szczęśliwi już zawsze, tak jak w tej chwili. - stuknęliśmy się lekko kieliszkami. Upiłam większy łyk trunku i ponętnie oblizałam swoje wargi - Kusisz skarbie, oj kusisz...
  - To bardzo dobrze. Taki był cel mojego gestu. - odparłam zadziornie.
  - Chyba będę musiał zadzwonić do Łukasza... Niech wie, jaka z jego siostry seksowna kusicielka.
  - Myślę, że to nie będzie potrzebne. - zsunęłam z prawej stopy szpilkę i zaczęłam nią jeździć po łydce Roberta. Drgnął zaskoczony gestem i szepnął "Maja!". Ucieszona z jego reakcji z powrotem założyłam buta.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, gdy nagle do salonu wszedł mężczyzna w garniturze. Przywitał się ze mną skinieniem głowy i zapytał się Lewego, czy już podać kolację. Dosłownie po minucie przed nami stały dwa talerze z daniem.
  - Mam nadzieję, że się nie obrazisz za to, że nie jesteśmy tu do końca sami? Oni zaraz sobie pójdą. Smacznego, Maju. - siedziałam zaskoczona jeszcze przez chwilę. Napiłam się wina i dopiero mogłam się wziąć za posiłek.
  Boże, co ten facet wymyślił?

  Po zjedzonej kolacji wyszliśmy do ogródka. Robert poprowadził mnie w stronę huśtawki. Usiedliśmy przytuleni do siebie podziwiając zachodzące słońce. Widok był przepiękny.
  - Kiedy wracamy do Warszawy? - zapytałam cicho.
  - Nie podoba ci się tu? - lekko drgnął.
  - Nie, jest pięknie.. Tylko się pytam. Tak po prostu.
 - Pomyślałem, że może zostalibyśmy tutaj jeszcze dwa dni? Odpoczęlibyśmy od tego zgiełku miasta.. hm? Co myślisz?
  - Z wielką chęcią bym tu została, ale nie mam nic za zmianę.
  - Maju, wszystko przewidziałem. - uśmiechnął się i pocałował mnie w skroń
  - Kocham cię. - wyszeptałam bardziej się w niego wtulając. Po kilku minutach wstaliśmy a Lewy zaprowadził mnie nad małe oczko wodne. Weszliśmy na mostek. Oparłam się o barierki ponownie przypatrując się zachodzącemu słońcu. Robert ustał za mną i oplótł ręce wokół moich bioder, odgarnął moje włosy na bok i lekko musnął kark.
  - Skarbie, możesz na mnie spojrzeć? - zapytał robiąc krok w tył. Zdziwiona wykonałam jego prośbę. W tym samym momencie z domu wyłonił się mężczyzna ze skrzypcami w ręku. Ustał jakiś kawałek dalej od nas i zaczął grać. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu!
  - Robert, co ten facet robi? - zapytałam, jednak odpowiedzi nie otrzymałam. Mój ukochany wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki małe, czerwone pudełeczko. Uklęknął przede mną i zaczął:
  - Układałem przemowę od jakiegoś czasu... - zrobił chwilę przerwy - Chcę ci po prostu powiedzieć, że bardzo cię kocham. Przeszliśmy już dużo... Nasz związek miał swoje ciężkie kryzysy, jednak przetrwaliśmy, kochanie. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie chcę, żeby coś znowu stanęło pomiędzy nami. Czuję... wiem, że już wszystko będzie dobrze. Maju, uczynisz ze mnie najszczęśliwszego człowieka na Ziemi? Zostaniesz moją żoną? - spojrzałam zaszokowana w jego oczy. Odczytałam z nich niepewność, ale też miłość.
  Pokiwałam ledwo widzialnie głową, by po chwili potwierdzić to zachrypniętym "tak". Robert wsunął na mój prawy, serdeczny palec pierścionek, szybko wstał i mnie pocałował. Krótko, ale bardzo namiętnie. Przytuliłam się do niego z całej siły i rozpłakałam się na dobre.
  - Majeczko, dlaczego płaczesz? - w jego głosie można było wyczuć nutę smutku.
  - To z radości. Jestem jedną z najszczęśliwszych kobietą na świecie, Robert. - zaczęliśmy się całować coraz bardziej zachłannie, gdy nagle... - Kocie, możesz jakoś spławić tego grajka i kelnera?
  - Idź do sypialni, drugie drzwi po lewej na górze, a ja zaraz do ciebie przyjdę. - pocałował mnie szybko i poszedł w stronę tego od skrzypiec.
  Na mojego... narzeczonego nie musiałam długo czekać.
  Mieliśmy dla siebie całą długą noc...
  Byliśmy tylko ja i on... Byliśmy tylko my.

***
  Nie podoba mi się. Z tego rozdziału chce mi się po prostu śmiać.
 Chciałabym napisać, że zbliżamy się do końca (no bo w sumie, to zbliżamy), ale mam napisane rozdziały do 17, a dalej... trochę ciężko :/

Jestem też tam:
SIATKARSKA OPOWIESC
ONE STORY OF ONE LIFE

EDIT:
Właśnie sprawdzałam co z 17 rozdziałem, i nie jest nawet skończony...

6 komentarzy:

  1. Czytając uśmiechałam się jak głupi do sera. :>
    Jeej, oni się zaręczyli! *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. wow! wiesz, że się popłakałam? co jest trochę dziwne ;)
    cudowny rozdział ;3
    gratuluje talentu ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Pojawił się nowy rozdział na http://walcz-o-mnie.blogspot.com/ Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. nonono, spodziewałam się, że się jej oświadczy, ale, że to wszystko tak ładnie i romantycznie przygotuje... zaskoczyłaś mnie ;) Mega pozytywnie oczywiście, dobrze, że w końcu im się wszystko układa i są szczęśliwi. Zasłużyli na to ;)
    na skyfall-is-where-we-start pojawił się prolog, jeśli miałabyś ochotę, to serdecznie zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na epilog na http://walcz-o-mnie.blogspot.com/ Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam z ogromnym uśmiechem na ustach. Wiedziałam, że będzie romantycznie, no wiedziałam :) Zaręczyli się! Co bardzo mnie cieszy, bo mocno im kibicuję :)

    OdpowiedzUsuń